niedziela, 16 stycznia 2011

Aaaaa… Kotki dwa…

Autorem artykułu jest Agnieszka Dziewanowska-Sobczak



To początek sławnej kołysanki, którą czy chcemy czy nie, świadomie bądź nieświadomie zaczynamy nucić swoim pociechom z nadzieją, że w końcu pozwolą Nam troszkę odetchnąć.

Pierwszy, wspólny dzień w domu – euforia – mała istota jest w końcu w Naszym domu. Możemy nią teraz zajmować się 24 godziny na dobę. Zarzekamy się, że wszystko będzie tak i tak. Snujemy plany odnośnie sposobu spędzania wspólnych dni, wpatrujemy się w Nią z nadzieją znalezienia podobieństwa do członka rodziny bądź wychwycenia gestu i zinterpretowania go na swój sposób. Zbliża się pierwszy wspólny wieczór – halo co się dzieje? – przecież Ty masz spać! Dlaczego Ty akurat teraz zaczynasz się rozkręcać? Ja wiem ciepła kąpiel i mleko na dobranoc z pewnością załatwią sprawę. Chwilę później już wiemy, że żadne mleka, zabawki, kołysanki, szumy morza, piosenki z okresu prenatalnego – nie są w stanie zmobilizować Naszego smyka do spania. Cóż pozostaje Nam tylko czuwać. To jest jeszcze najmilsza wersja wieczornego kładzenia spać Naszej pociechy, a co jeśli do tego dochodzą krzyki, płacze i Nasze bolące serducha?

Naukę samodzielnego spania powinniśmy zacząć jak najwcześniej i podchodzić do tego jako do swoistego czasu dla samego siebie – być może takie podejście zmobilizuje Cię bardziej drogi rodzicu. Czym później będziemy próbować nauczyć malucha samodzielnego zasypiania tym po pierwsze będzie to ogólnie znacznie bardziej ciężkie a po drugie będzie generowało Nam niepotrzebne pokłady złości i frustracji. Pewnie niejedna osoba powie teraz – łatwo się pisze – gorzej wykonuje. Nic bardziej mylnego, nie ma według mnie takiej sytuacji, której nie da się ogarnąć w mniejszym bądź większym stopniu. Owszem nie spodziewajmy się natychmiastowych sukcesów, wszystko musi potrwać. U jednych dzieci nauka samodzielnego zasypiania będzie bardzo łatwa albo nawet wręcz niepotrzebna (maluch doskonale radzi sobie z tym problemem), a u innych potrwa jakiś czas. Pamiętajmy by naukę tę traktować jako inwestycję w przyszłość.

Od czego zacząć?

Zacznijmy od ustalenia która pora idealnie nadaje się do nocnego usypiania dziecka. Tutaj musimy rozważyć Nasze możliwości i Nasze potrzeby. Jeśli nie mamy tej komfortowej sytuacji, jaką jest całodzienna obecność przy dziecku – to Naszym ograniczeniem będzie pora o której wracamy z pracy. Załóżmy, że planujemy usypiać Nasze dziecko około godziny 19. Jeśli chwilę wcześniej z pracy powraca tata malucha – stęskniony za swoim skarbem – to zapomnijmy, że uda Nam się ich rozdzielić „na czas”. Dziecko będzie rozbawione, rozradowane widokiem taty – i z Naszych planów nici! Wybierzmy więc porę kiedy wszystko w zaciszu domowym się normuje: tata jest już od dawna w domu, podstawowe obowiązki domowe są zrealizowane, wspólny posiłek zakończony sukcesem a Nasza pociecha zaczyna od niechcenia dawać Nam sygnały oznajmiające o porze do spania. Sygnały te są zależne od temperamentu dzieci, jedne będą stawały się nadpobudliwe, inne będą się pokładać. Najbardziej wyrazistym sygnałem jest pocieranie oczu, ale równie ważnymi sygnałami są „rozmydlone” oczy, intensywne dotykanie się dziecka w okolicach uszu czy włosów.

Co dalej?

Teraz kolej na wprowadzenie rytuału bądź jego kontynuowanie – mowa tu o np. wspólnym czytaniu bajek, wieczornej kąpieli, sprzątaniu zabawek, wspólnym przygotowywaniu ostatniego tego dnia posiłku.

Nigdy nie chciałam uwierzyć w to, że pominięcie np. kąpieli może wywołać zaburzenia w śnie dziecka – a jednak tak jest. Zauważyłam znaczną różnicę w spokojności snu mojej pociechy z chwilą kiedy wieczorna kąpiel się odbyła oraz w chwili kiedy (z różnych przyczyn) ta część dnia w ogóle nie miała miejsca.

Konsekwencja w poszczególnych krokach ma nauczyć Nasze dziecko pewnego schematu postępowania, ma w Nim wykształcić standardy zachowań i reakcji. Ono samo też potrzebuje bowiem psychicznie przygotować się do kolejnego elementu dnia, a ponieważ nie jest w stanie jeszcze poprawnie interpretować wszystkie sygnały dochodzące z jego organizmu – musimy mu w tym pomóc.

Punkt kulminacyjny

Kąpiel za Nami, dziecko najedzone, wybawione, daje wyraźne sygnały, że potrzebuje odpoczynku. Nabieramy niewiadomo skąd siłę i prawie w podskokach przetransportowujemy dziecko do jego łóżka. Tutaj na chwilę warto się zatrzymać i poruszyć temat zasypiania w swoim - nie rodziców łóżku. Osobiście wychodzę z jednego założenia – noc spędzona wspólnie z dzieckiem w jednym łóżku to żaden odpoczynek. Trzeba się mieć na baczności i praktycznie cały czas czuwać. Efekt? Widoczny jest zwykle drugiego dnia – kiedy to rozdrażnieni, z brakiem zapału wstajemy z łóżka a przez cały dzień rozmyślamy jakby tu uciąć sobie drzemkę. Ani to żadna radość dla dziecka, ani dla Nas. Ktoś kiedyś opowiadał mi, jak wielką krzywdę wyrządził sobie pozwalając na wspólne spanie z dzieckiem. Otóż dziewczynka w wieku 5 lat – nadal przychodziła do łóżka rodziców i próbując ich przekonać, że w jej pokoju jest bardzo zła istota – namawiała na wspólne spanie. Osobiście dla mnie to wychowawcza porażka.

Wracając do samego usypiania przy założeniu oddzielnego łóżka - zwykle kiedy odkładamy dziecko, to nagle nie wiadomo skąd nabiera energię i ewidentnie pokazuje, że nie w głowie mu spanie. Co robimy? Stajemy nad łóżeczkiem, głaszczemy pociechę, śpiewamy kołysanki, lub co gorsza bierzemy malca na ręce i kołysząc się w rytm niewiadomo czego próbujemy wygrać tę bitwę. Bitwa wygrana, dziecko zamknęło oczy – przed nami wojna! Jeden krok powoduje ponownie nagły zryw dziecka i historia zaczyna się od początku. W ten sposób co wieczór traciłam około 2, nawet do 3 godzin przy usypianiu.

Z pewnością jest tyle sposobów usypiania dziecka, ile samych dzieci. Chciałabym jednak podzielić się metodą, która w przypadku mojej pociechy poskutkowała w ciągu 1,5 dnia. Pierwszą kardynalną zasadą tej metody jest – NIE ŁAMAĆ SIĘ – jeśli dziecko jest przewinięte, zdrowe, najedzone, wybawione – to nie ma takiej możliwości by działa mu się jakakolwiek krzywda. Jego płacz ma tylko jeden cel – przetestować naszą cierpliwość i zmusić wręcz do powrotu do pokoju. Drugą równie ważną zasadą jest to by w przedstawionej metodzie NIE PRZESADZIĆ. Wszystko ma swój umiar, być może Wasza pociecha będzie potrzebowała nieco więcej czasu na zakodowanie faktu, że od dzisiaj zasypia sama, sama się budzi i nie płacze przy tych czynnościach. Więc jak to zrobić?

Otóż metoda zakłada trzy etapy, każdy polegający na tym samym, różniący się jedynie czasem wyczekiwania. W pierwszym etapie odkładamy dziecko do łóżka, dajemy buziaka i wychodzimy z pokoju. Wyczekujemy przez 3 minuty płaczu, a następnie wracamy do pokoju. Nie podnosimy dziecka, nie bierzemy go na ręce, tylko kładziemy i ponownie wychodzimy. Tym razem odczekujemy przez 5 minut. Jeśli dziecko nadal płacze – wracamy do pokoju, ponawiamy położenie dziecka i wychodzimy na 7 minut. Jeśli nadal nie zapanowała cisza, dziecko nie zasnęło – powtarzamy ponownie serię w następujących odstępach czasowych: 5, 7 i 9 minut. Moja pociecha po drugiej serii już sama zasnęła – wiedziała, że płaczem niczego nie wskóra, wobec czego nie ma sensu dalej się nadwyrężać a ja sama również byłam spokojna, że nic jej nie jest (w końcu co chwilkę kontrolowałam co się dzieje). Jeśli jednak Wasze dziecko nadal nie wyraża chęci spania – po raz ostatni powtarzamy serię, tym razem po 10 minut. Większość dzieci z pewnością na tym etapie polegnie, chociażby ze zwykłego zmęczenia. Może jednak zdarzyć się sytuacja, ze dziecko „idzie w zaparte”. Niestety tutaj trzeba powiedzieć basta! Podnosimy dziecko, zabieramy je z łóżka i wyczekujemy do kolejnej pory spania, po czym od nowa powtarzamy.

Z pewnością wiele osób mogłoby użyć słów krytyki, że to nie humanitarne i bezduszne tak męczyć dziecko – ale ja z dwojga złego wybrałam uśmiechniętą buźkę mojej córy i wcale teraz tego nie żałuję. Od 3 miesiąca życia mam kilka chwil wytchnienia dla siebie i spokojną noc. Dzięki temu zbieram energię na dalsze wychowywanie mojego dziecka.

Kilka słów na zakończenie

Będąc przy temacie usypiania dziecka, warto również wspomnieć o tym, jak należy zachować się z chwilą kiedy Nasze dziecko obudzi się. Wydanie chociażby jednego przez Nie dźwięku – nie oznacza wcale, że jest bardzo spragnione Naszej obecności. Odczekajmy więc chwilę, niech maluch dobudzi się, poobserwuje otoczenie – uwierzcie, że ono wyraźnie da znać kiedy będzie znudzone. Kiedy będziemy z paniką reagować na każdy dźwięk dziecka, będziemy je w ten sposób uczyć, że akcja wywołuje reakcję.

---

Agnieszka Dziewanowska-Sobczak

www.ergonomica.pl // www.bhp-afterhours.pl


Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz